Zapomnij o Pięknej i Bestii. „Dwór Mgieł i Furii” Sarah J. Mass
Zakończenie Dworu Cierni i Róż było bardzo zadowalające. Autorka pięknie zakończyła swoją wersję bajki o Pięknej i Bestii. Feyra stała się jedną z fae, a swoją determinacją i miłością zaimponowała innym mieszkańcom Pythianiu. Wraz ze swoim ukochanym Tamilnem wróciła do Dworu Wiosny, aby tam wieść szczęśliwe życie przez całe, długie stulecia. Brzmi pięknie prawda? Ale skoro wszystkie jest takie słodkie, to dlaczego mamy kontynuacje? I co z Rhysandem i przymierzem, który łączy go z Feyrą? Niestety, dziewczyna nie może pogodzić się z tym, co musiała zrobić Pod Górą. Wydarzenia tamtych tygodni wracają do niej w sennych koszmarach, a ona sama nie może odnaleźć tamtej siebie. Jest przybita. I nie znajduje wsparcia w Tamlinie, który, odzyskawszy wszystkie swoje moce, chcę chronić ukochaną przed całym złem świata. I robi to, nie zważając na prośby Feyri, że czuje się zamknięta. Gdy upomina się o nią Rhysand, dziewczyna nie jest już tą samą osobą. Zgubiła własne ja.
Dodatkowo, niebezpieczeństwo, które zdawało się zostało unicestwione Pod Górą, nie minęło. Zły król Hybernii rośnie w siłę i chcę odzyskać swoje utracone ziemie za murem.
Pokochałam Dwór Cierni i Róż. Jak już wspomniałam, przeczytałam go jednym tchem, a moje oczekiwania co do drugiego tomu były… bardzo duże. Byłam niezmiernie ciekawa, co takiego autorka zafunduje swoim czytelnikom w kolejnej części – o wiele obszerniejszej, o wiele mroczniejszej. Obawiałam się syndromu tomu drugiego. Znacie? Chodzi o to, że po tym pierwszym, dobrym, kiedy oczekiwania czytelników skaczą w niebo, autor wydaje kontynuację i … bach. Poziom serii spada na łeb na szyje, mówić kolokwialnie. Czy tak było w przypadku Dworu Mgieł i Furii?
I tak, i nie.
Po pierwsze – bardzo, ale to bardzo nie spodobało mi się to, co autorka zrobiła z Tamlinem. W pierwszej części przedstawiła go jako tego mężnego, dobrego, zakochanego, odpowiedzialnego. Cud ideał. Jego miłość do Feyri nie była niczym ograniczona, a on rozumiał jej potrzeby, pomimo tego, że wiele jej zakazywał (w końcu była jeszcze śmiertelnym człowiekiem). W tej części autorka przedstawiła jakby zupełnie innego bohatera, który zmienił się o 180 stopni. Nie odnalazłam w nim tych cech, które zaprezentowała Mass w pierwszym tomie. Serce mnie bolało jak czytałam sceny z jego udziałem. Tak samo Lucien – syn księcia Dworu Jesieni miał bardzo cięty język, a w Dworze Mgieł i Furii jakby wyleciało z niego powietrze.
Chociaż w pierwszym tomie zachowanie głównej bohaterki czasami mnie irytowało, to ją polubiłam. Odważna, dzielna, dla miłości gotowa zrobić wszystko, nie bojąca się przeciwstawić nawet okrutnej Amarancie. To, co zaszło Pod Górą bardzo ją zmieniło, wpłynęło na jej postrzeganie świata i to byłam w stanie zrozumieć. Feyra miała zasady moralne, których się twardo trzymała. Niestety, w Dworze Mgieł i Furii… zabrakło mi tej starej bohaterki. Czytałam o kimś zupełnie innym. Nie chodzi mi tylko o jej załamanie nerwowe, ale o całokształt. Owszem, były momenty, gdzie odzywała się w niej ta stara Feyra, ale było ich zdecydowanie za mało.
Rhysand ratuje sytuacje. W tej części jest go zdecydowanie więcej i on się wcale nie zmienił. Mroczny, irytujący, z ciętym językiem, z maską i przeszłością, o której chciałby zapomnieć. Gotowy poświęcić wiele dla tych, których kocha. Książę Dworu Nocy dał się dobrze poznać dopiero teraz i nie od razu. Z kolejnymi kartami powieści czytelnik tworzy sobie w głowie jego prawdziwy obraz. Jest jedną z najbardziej pociągających męskich postaci nie tylko w Dworze.
Autorka postanowiła w dość ciekawy sposób poprowadziła akcję książki. Jest to duży plus – zaskoczyła mnie i rozbudziła ciekawość, zwłaszcza zakończeniem. Nie mogę się doczekać aż na rynku pojawi się trzeci tom i dowiem się, jak cała historia się zakończy. Bo chociaż bardzo bym chciała, nie potrafię sobie wyobrazić odpowiedniego rozwinięcia akcji. Na nudę podczas czytania Dworu Mgieł i Furii narzekać nie można. Obok głównych postaci pojawia się wiele innych, nowych, ciekawie wykreowanych. Nie wszystko Sarah J. Mass zdradza od razu. Jedno jest pewne, nie jest już to baśń o Pięknej i Bestii w bajkowej krainie ze szczęśliwym zakończeniem.
Mam mieszane uczucia co do Dworu Mgieł i Furii. Z jednej strony jestem zachwycona tym, jak potoczyła się akcja. Autorka wprowadziła wiele ciekawych postaci i pozwoliła poznać czytelnikowi nie tylko Dwór Wiosny, ale inne tereny Pythianu, ale to, jak potraktowała Tamlina i Feyre zabolało mnie. Nie mniej, czekam na trzeci tom!
Mam wrażenie, że powinnam dać szansę tej serii, bo warto.
Tak, żebym mogła teraz z tobą o tej historii podyskutować – a tak to musze powiedzieć "do przeczytania" 🙂
To moja ulubiona seria. Doskonale napisana 🙂
Nie zmierzyłam się z cyklem, ale może źle zrobiła, może warto go sobie przybliżyć 🙂
Nie słyszałam wcześniej o tych książkach 😉 może powinnam się przekonać…
Pięknie zakończyła? Raczej ściągnęła zakończenie z jednego z tomów "Zmierzchu". 😛
Ten cykl często obija mi się o oczy na blogach, ale jakoś tak… 😉
Nie znam niestety tej serii 🙂 może kiedyś przeczytam, o ile czas pozwoli 😉
Wszystko mogłabym powiedzieć o Tamlinie, ale nie to, że był mężny. Nope, doskonale rozumiem Rhysa i jego przytyki pod adresem Tama z ACOTAR. Właściwie nawet jakoś szczególnie nie drażniło mnie przedstawienie Tamlina, wydawał mi się dość konsekwentnie poprowadzony, pewne cechy po prostu zostały bardzo wyostrzone. Ale też szkoda mi Feyry – wiele charakteru straciła.
Ogólnie ten tom jakoś szczególnie mnie nie zachwycił – takie romansidło się zrobiło.