Klasyka ma w sobie to coś, co sprawia, że zawsze trafia do mojego serca. „Małe Kobietki” mają już w nim stałe miejsce, bo pokochałam je od „pierwszego spotkania”. Wydawnictwo MG wznowiło kultową powieść w przepięknej szacie graficznej. W środku znajdziecie cudowne ilustracje autorstwa Franka Merilla.
Meg, Jo, Beth i Amy March są siostrami, które żyją w czasach wojny secesyjnej. Kochają się i mogą zrobić dla siebie wszystko, ale i między nimi wybuchają spięcia. Ich życie nie jest sielanką – nie mogą sobie na wszystko pozwolić, a praca nie jest im obca. Jak można się domyślić – czują się przez to momentami grosze od swoich koleżanek, które dostają wszystko to, czego zechcą. Pani Marmee March nie może pozwolić sobie na rozpieszczanie córek. Jednak bohaterki mają w sobie coś, iskrę, której mogą zazdrościć im inni. Ich entuzjazm i śmiech zarażają nie tylko pozostałych bohaterów, ale także czytelników.
„Małe kobietki” pierwszy raz przeczytałam w 2015 roku. Już wtedy byłam nimi oczarowana. Czas mijał, ja dorastałam i czasami gdzieś wspominałam książkę Louisy May Alcott. Teraz, po czterech latach, wróciłam do tej lektury. I jestem nią jeszcze bardziej oczarowana niż kilka lat temu. Nie miałam styczności z Małymi kobietkami, gdy byłam nastolatką i jestem ciekawa, jak wtedy odebrałabym losy bohaterek.
Klasyką nie trzeba się zachwycać. Owszem, są to bardzo wartościowe lektury, jednak nie wszyscy muszą lubić ten gatunek. „Małe kobietki „to jednak pozycja ponadczasowa. Chociaż Meg, Jo, Beth i Amy żyły w innych czasach niż współczesne nastolatki, miały inne doświadczenia, to można je polubić. I znaleźć z nimi wspólny język – są młode, chcą z tych najlepszych lat czerpać garściami, mają kompleksy, ale jednak starają się znaleźć pozytywne aspekty swojego życia i to o nich myśleć. Małe kobietki bardzo pozytywnie nastrajają i skłaniają do pewnych refleksji i nie tylko młode czytelniczki, ale i te starsze, które po książkę sięgają już któryś raz.
„Małe kobietki” składają się z XXII rozdziałów, a każdy z nich opowiada historię inne bohaterki, ale wspólnie tworzą spójną całość. Bardzo podobała mi się relacja między dziewczętami – kłóciły się, robiły sobie na złość, ale gdyby sytuacja tego wymagała bez wahania zrobiłyby dla siebie wszystko. Alcott również pięknie opisała miłość między rodzicami i dziećmi. Jest to silne uczucie, którego nie da się prosto scharakteryzować, ale autorka przekazała swoim czytelnikom relacje za pomocą prostych słów i gestów, które mówią najwięcej. Marchom można pozazdrościć tego wspaniałego uczucia, tych wszystkich wspólnych chwil – smutnych, szczęśliwych, jak i zabawnych, bo to one budują fundamenty prawdziwej, kochającej się rodziny.
Jeżeli chcecie zagłębić się w świat „Małych kobietek”, to polecam Wam tę lekturę. Nie tylko młodym czytelniczkom, ale i tym starszym. Jest to też wspaniały prezent dla córki, siostrzenicy która wchodzi w okres dorastania i świat stoi przed nią otworem.