Z rodziną najlepiej na zdjęciach… Zjazd rodzinny. Irena Matuszkiewicz PRZEDPREMIEROWO
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – to przysłowie znają niemal wszyscy. I jest w nim źdźbło prawdy. Każdy z nas ma swoje wady i zalety, rodzeństwo drze ze sobą koty, rodzice się rozwodzą lub jest zupełnie odwrotnie – wszyscy pałają do siebie wielką miłością.
Znamy losy swoje, naszych rodziców i czasami dziadków, ale czy znamy już ich rodzeństwo? Czy potrafimy cokolwiek powiedzieć o pradziadkach, ich rodzinach, świecie w którym żyli? Czy znamy historię własnej rodziny? Może nie jest fascynująca, ale jeżeli my nie będziemy o nich pamiętać to co stanie się z naszą tożsamością? Jeżeli my nie przekażemy opowieści naszym dzieciom i wnukom to pamięć o nas również zaginie.
A może spróbować zorganizować zjazd rodzinny, powymieniać wzajemne wspomnienia i poznać się lepiej? Na taki właśnie pomysł wpadła główna bohaterka najnowszej powieści Ireny Matuszkiewicz, Ewa.
Ewa nie zna losów swoich dziadków i pradziadków, ani tym bardziej rodzeństwa swojej matki, chociaż ma już swoje własne wnuki. Żałuje, że nie spędziła więcej czasu ze swoją babcią Leontyną; że nie słuchała wspomnień swojej mamy. Nie zna nawet najbliższej rodziny. Postanawia zorganizować zjazd rodzinny, aby móc chociaż trochę dowiedzieć się czegoś o swoich najbliższych. Kibicują im w tym córki.
Cofamy się do roku 1918, kiedy to z wojny wraca Jan Korzeński. Za namową swojego ojca chrzestnego, a zarazem brata swojej matki bierze ślub z młodziutką Leontyną Tokarz, którą osierocił ojciec. Młoda kobieta oddziedziczyła kamienicę, a Jan przed wojną ukończył szkołą kupiecką – wydaje się że ten związek ma same plusy. Państwo Korzeńscy zakładają dużą rodzinę – doczekają się aż siódemki dzieci. Czy motto, głoszone przez Jana, ze rodzina powinna trzymać się razem, kochać i szanować nadal, we współczesnym świecie gdzie żyją jego wnuki i prawnuki jest aktualne?
Irena Matuszkiewicz pisze książki ciepłe, pełne uroku i wciągające; takie, które nadają się do czytania w zimowe i letnie wieczory, wraz z kubkiem ciepłej herbaty czy też kakao. Nie sposób się od tych książek oderwać – mają w sobie jakiś urok. Dlatego tez bardzo się ucieszyłam, kiedy otrzymałam najnowszą powieść pani Matuszkiewicz. Od razu wiedziałam że Zjazd rodzinny będzie wspaniałą lekturą, która uprzyjemni mi chłodne, październikowe wieczory i zapewni odpowiednią dawkę humoru, który rozjaśni chmury, które dość często zasłaniają o tej porze roku niebo.
Sagi rodzinne to mój konik – po takie książki sięgam bez zastanowienia. Wprost je uwielbiam. Poznawanie losów rodziny na przełomie wieków jest magiczne, jak odkrywanie nowej historii. Dokładnych losów swojej rodziny nie znam i bardzo tego żałuje – nikt nie spisał wspomnień moich prababć i dziadków. Ja sama również rzadko pytałam dziadka o to jak było kiedyś i teraz już nie mogę cofnąć czasu. Jednak wracając do tematu – poznawanie historii wymyślonej rodziny dla mnie coś wspaniałego. Ci ludzie, chociaż wykreowani przez autorkę, mogli istnieć naprawdę. Mieć swoje własne plany, marzenia i cele. Niektórzy je spełnili, a innym przeszkodziła wojna.
Akcja książki pani Matuszkiewicz toczy się dwutorowo – poznajmy Ewę, która postanawia zorganizować zjazd rodzinny. Żyje ona w dobrze nam znanym świecie. Z drugiej strony mamy Leontynę, Jana, Elwirę, młodych Korzeńskich oraz ich najbliższą rodzinę i dobrych znajomych. Można się z nimi zżyć i poczuć się jak pełnoprawny członek ich wielkiej rodziny. I to jest najlepsza część całej historii, życie w Polsce przedwojennej, gdzie wcale nie było tak kolorowo jak się wszystkim wydaję. Autora bardzo dobrze odwzorowała tamto życie – utarczki polityczne, rodzące się nacjonalizmy, inflacje, i to, jak w tym świecie żyli zwykli ludzie.
Od książki wręcz nie sposób się oderwać – wsiąka się w tą całą, wykreowaną przez autorkę rzeczywistość i nie można się wprost od niej oderwać. Można Zjazd rodzinny nazwać powieścią obyczajową, pełną ciepła i miłości. Taką, która będzie idealna na każdą porę roku, zwłaszcza, na zbliżającą się jesień i zimę, gdy ilość wieczorów spędzonych z książką pod kocem wzrośnie. Chociaż niektórzy mogą być sceptycznie nastawieni do sag rodzinnych, bo przecież nic w nich się nie dzieje, obserwujemy zwykłe, codzienne życie jakiejś rodziny to Zjazd rodzinny zasługuje na sporą uwagę. Nie ma w niej strzelanin, zamrażających krew w żyłach zbrodni czy romansów, które powodują rumieńce na policzkach. Każdy w codziennym życiu rodziny Korzeńskich może odnaleźć coś swojego i znajomego.
Jeżeli macie jeszcze jakieś wątpliwości to się och pozbądźcie. Książka pani Matuszkiewicz jest warta uwagi, zwłaszcza, jeżeli tak jak ja lubujecie się w sagach rodzinnych. Ja sama czekać będę na kolejną część z wielką niecierpliwością.
Za książkę bardzo dziękuje Wydawnictwu Prószyński i S-ka!
Na sagi rodzinne patrzę łaskawszym okiem – choć na razie nie mam nastroju na taką opowieść, to nie mówię nie w przyszłości 🙂 Może będzie jak znalazł na zimowe popołudnia 🙂
Lubię takie historie rodzinne, które sięgają wgłąb. Ja na szczęście wiem co nieco o swoim dalszym drzewie genealogicznym, bo od małego podpytywałam o to babcię 🙂
Bardzo lubię twórczość Ireny Matuszkiewicz, więc z miłą chęcią przeczytałam i tą książkę, zwłaszcza kiedy tak dobrze o niej piszesz 🙂
Lubię, gdy fabuła toczy się dwutorowo. Poza tym cenię sobie prozę tej autorki, więc chętnie się skuszę na tę książkę.
Nie czytałam niczego tej autorki, ale może kiedyś się skuszę 🙂
Od czasu do czasu lubię przeczytać sagę rodziną, więc dobrze wiedzieć, że ta powieść staje na wysokości zadania 🙂 Sama też nie znam losów swojej rodziny i niestety raczej już tego nie zmienię.
Czasem czytam sagi rodzinne, a jeszcze nie miałam okazji czytać żadnej książki autorki. Może zatem skuszę się na ten tytuł, skoro polecasz ;).
Uwielbiam sagi rodzinne i choć nie znam tej autorki z wielką chęcią przeczytałabym tę powieść 🙂
O jej saga rodzinna to nie dla mnie:-P
Polecam tylko zastanawiam się czy będzie druga część