Szkolenie trwa dalej | Rachel E. Carter „Adeptka”
PIERWSZY ROK | ADEPTKA | KANDYDATKA
Po „Pierwszym roku”, który mnie oczarował, przyszła pora na Adeptkę, zwłaszcza że już we wrześniu ukażę się trzecia część serii. Pełna nadziei i obaw zasiadłam do lektury tej części i …
… trochę się zawiodłam, ale o tym za chwilę.
Ryiah spełniła swoje marzenie – ukończyła pierwszy rok i stała się jedną z niewielu wybranych. Rozpoczyna treningi z frakcją bojową i dopiero teraz poznaje prawdziwą ciężką pracę. Dziewczyna wcale się tego nie boi, ma ambicje i potencjał, z czego doskonale zdaje sobie sprawę. Niestety, nie ułatwia jej tego mistrz Byron, a jej stosunki z księciem Darrenem oscylują od nienawiści i chłodu, do przyjaźni i fascynacji.
Uf, bardzo trudno mi było opisać tę fabułę. Dlaczego? Akcja „Adeptki” trochę się rozciąga. O ile w pierwszym tomie śledziłam losy Ryiah podczas nauki w akademii, czyli podczas tego próbnego, pierwszego roku, to w tym przypadku akcja obejmuje aż cztery lata treningów. Tak, 365 dni razy cztery. W jednej, o przeciętnej objętości książce. I właśnie dlatego ta część nie spodobała mi się tak jak poprzednia. Na pewno słyszeliście o klątwie drugiego tomu – kiedy autor ciekawie opisuje początek i zakończenie historii, ale już środek, czyli przejście od jednych wydarzeń do drugich, jest tak kiepskie, że aż szkoda czytać. Jakby twórca nie miał dobrego pomysłu, ale pisać musiał. W przypadku „Adeptki”, Rachel E. Carter chciała opisać najważniejsze wydarzenia, akcje i przypadki, które miały miejsce w przeciągu tych czterech lat, a o reszcie wspomnieć tylko w krótkim zdaniu lub wcale. Jednak momenty pozorowanych bitew, walki były opisane bardzo realistycznie i Carter poświęciła im wystarczająco dużo miejsca. Gdy dochodziłam do tych fragmentów, akcja przyśpieszała i wciągała mnie w sam środek walk.
Takie skrócone opisanie czterech lat nauki nie pasowało mi, bo nie mogłam zżyć się z bohaterami. Niektórzy pojawiali się tylko na chwilę i zaraz znikali. Alex, Ella, Ian, Eve byli tłem, niemal nic nie znaczącym. Ich postacie nie miały najmniejszej szansy na wyraźniejsze zaznaczenie. Czytając „Adeptkę” miałam wrażenie, że mam przed sobą szkic autorki, którzy trzeba bardzo dopracować. Wiem, że pisanie o każdym roku nauki byłoby nudne , jeżeli działoby się tylko tyle, co zaprezentowała nam autorka (chociaż wtedy może wymyśliłaby coś jeszcze), ale takie przeskoki wcale nie są fajne. Nie i nie.
Ryiah. O ile w pierwszej części mi zaimponowała, to w drugiej… Myślałam że to, iż dostała się do frakcji boju spowodowało, że wydoroślała. Jak wspomniałam, urzekła mnie jej ambicja. Poświęciła wiele, aby ukończyć pierwszy rok. W trakcie lektury „Adeptki” miałam wrażenie, że zamieniła się z kimś na rozumy. Stała się lekkomyślną, zakochaną nastolatką, która chyba zapomniała, jakie wartości powinna sobą reprezentować. Ryiah wcale nie była zimna, niezniszczalna, odporna na docinki i przeciwności. Stała się lekkomyślną pannicą, która myśli, że swoim nieprzemyślanym zachowaniem coś zmieni. Nie kupił mnie też wątek miłosny. Darren miał być zimnym księciem, a relacja bohaterów to typowe hate-love, ale przez to, że akcja rozgrywa się w przeciągu czterech lat, nie poczułam tych wszystkich emocji. Za mało tego było. Nie kibicowałam bohaterom, bo nie miałam czemu. Raz się nienawidzili, następnym razem ze sobą rozmawiali. Sama Ryiah miotała się jak kuna w agreście i zachowywała się jak bohaterka nastoletniego romansu, która piszczy, krzyczy, nienawidzi, kocha na raz.
„Adeptka” jest głównie o wielkiej miłości i treningu. Oprócz dwóch kilkunastostronicowych akcji i paru zdań miałam wrażenie, że ta książka nie ma drugiego dna. Zazwyczaj bohaterowie o coś walczą; coś grozi ich ojczyźnie, rodzinie, przyjaciołom. Autorka chciała ten wątek wprowadzić, ale jej to nie wyszło, bo za bardzo skupiła się na życiu uczuciowym Ryiah. Rozumiem, że musiała wybrać co będzie najważniejsze, ale jestem ciekawa, jak potoczy się dalej ten wątek. Chciałabym, aby za tym wszystkim stało coś jeszcze, co nadałoby całej historii dreszczyku i emocji.
Niestety, „Adeptka” nie jest dobrą kontynuacją. Tą część dotknęła wspomniana wyżej klątwa. Chociaż dobrze napisana i przetłumaczona, to wiele mi w niej zabrakło. Mam nadzieję, że „Kandydatka” będzie taką książką, która mną zawładnie od pierwszej strony i nie będę jej miała nic do zarzucenia.
Za możliwość przeczytania książki dziękuje Wydawnictwu Uroboros.