Rudnicka razy 2 (Lilth, Czy ten rudy kot to pies?)
Okultyzm jest dla nas sprawą aż tak oczywistą, że na co dzień tego nie zauważamy. Jednak gdy coś zaczyna nam zagrażać czujemy niepokój i rozglądamy się dookoła w poszukiwaniu pomocy. Nie raz pewne budynki, miejscowości czy miejsca przyprawiają nas o ciarki. Nie czujemy się w nich dobrze, przerażają nas i mamy ochotę jak najszybciej stamtąd uciec.
Olgę Rudnicką poznałam dzięki jej czarnym komediom tj. „Zacisze 13” czy też „Natalii 5” i nie ukrywam- są to jedne z najlepszych książek, jakie udało mi się przeczytać w 2013 roku. Zachęcona dobrą passą skusiłam się na „Lilith”- kryminał za którym nie tylko stoją ludzie, a historia i magia.
Życie Lidki zaczęło się zmieniać kiedy jej mąż, architekt, Piotr Stanecki odziedziczył posiadłość po wujku, który zmarł tajemniczych okolicznościach. Nowy dom znajduje się w okolicy Lipinowa, miasteczko które nosi miano najbardziej nawiedzonego miejsca w Polsce. To tutaj odbywały się sabaty czarownic, a więc przeprowadzone przez Kościół scesje których karano niewinne kobiety, które uważano za czarownice. Proces hrabiny Anastazji Lipinowskiej należał do najsłynniejszych. Oskarżył ją brat jej męża. Lidka, która oczekuje dziecka nie czuje się dobrze w nowym domu, zwłaszcza że nie raz zastaje w nim sama podczas gdy Piotr zajęty jest remontem. Stanecki niestety zaczyna się zmieniać- staje się nerwowy, wyprowadza się z ich sypialni i przestaje zwracać uwagę na żonę. Na szczęście Lidka poznaje Edytę, właścicielkę miejscowej księgarni która po śmierci matki wróciła do Lipinowa, aby rozwikłać tajemnicę którą miasteczko ukrywa od pokoleń.
To spotkanie z twórczością autorki był inne. Nie wiedziałam tak naprawdę czego się spodziewać. W końcu Olgę Rudnicą znam z nieco innych powieści- kryminałów, podbarwionych ironią humorem. A tutaj proszę: powieść o okultyzmie, czarownicach, czarnej magii.. Jedyną „znaną” mi rzeczą był ten wątek tajemnicy, chociaż różnił się on od tych przedstawionych w innych powieściach autorki. Pomimo obaw „Lilith” okazała się tak zajmującą lekturą, że żałuje że nie mam w głowie przycisku „zapomnij” i nie mogę jej przeczytać jeszcze raz: z tymi wszystkimi znakami zapytania, z przyjemnym dreszczem niepokoju który pojawiał się niemal na każdej stronie.
Czy polecam? Z całego serca. Powieści pani Olgi są idealne na każdą porę roku: jesień, zimę, wiosnę lato, ale lojalnie ostrzegam. Nie czytajcie jej przed żadnym ważnym spotkaniem, wyjściem, imprezą, czy też przed pracą, bo przy tej książkę można się zapomnieć i „ocknąć” dopiero o rano, gdy już zamkniemy ostatnią stronę (przy której się popłakałam, pani Olgo, pani potrafi grać mi na uczuciach!).
Ulka – znacie? Nie znacie? Roztargniona przyjaciółka Beaty, bohaterki Martwego Jeziora . Jak ona jest? Dała się poznać jako kobieta szalona, lekkomyślna, poddająca się emocjom. Pani Rudnicka to głownie jej poświęciła książkę „Czy ten rudy kto to pies?”(musie przyznać że tytuł przyciąga uwagę).
Ula nie należy do osób rozważnych. Można się posilić na stwierdzenie że najpierw robi, a potem myśli przez co wplątuje się w niesamowite kłopoty. I tak jest i tym razem. Pani adwokat ma romans z szefem. I nic by nie było w tym złego, gdyby nie zazdrosna żona pana mecenasa która ani myśli oddać małżonka jakiejś wypudrowanej lali (nie obrażając przy tym Uli). Aby ukryć się przed szefem który postanowił ją nękać postanawia wyjechać. Jej wybór pada na Irlandię, jednak noga kobiety nadetnie stanie poza granicami kraju. Trafia do małej wsi pod Wrocławiem gdzie początkowo brana jest za kryminalistkę, poszukiwaną listem gończym. Jak skończy się i ta przygoda Uli?
Rudnicka zawsze w swojej powieści musi umieścić bohaterkę która miesza tuż obok tej statycznej poukładanej. I chociaż z początku wolę tą drugą, po pewnym czasie moje zdanie się zmienia i darze obie postacie równym uczuciem. I każdą z nich cenię za coś innego. W przypadku Uli za tą lekkomyślność, w której bardzo przypomina mnie (chociaż staram się najpierw pomyśleć potem zrobić). I za pech, który prześladuje ją przez prawie cały czas. I potrafi wpędzić ją w kłopoty. Ulka jest kobieta upartą i czasami staje się zołzą. Takie postacie są akcją napędową powieści. Miesza ona w życiu wszystkich napotkanych do drodze ludzi sprawiając że w książce nudy się nie uświadczy.
„Czy ten rudy kot to pies?” jest inną książką niż Martwe Jezioro. Głownie przez bohaterkę, która różni się od statecznej i opanowanej Beaty. Powieść czyta się szybko przez co stanowi wspaniałe oderwanie od dnia codziennego, przerywnik dla leniwej niedzieli/soboty/poniedziałku/wtorku. Można ją zabrać na plażę, w góry … Gdziekolwiek się wybierzecie. Jest to powieść, nad którą warto spędzić czas.
MARTWE JEZIORO | CZY TEN RUDY KOT TO PIES?
Nie skuszę się tym razem.
Uwielbiam twórczość Olgi, dlatego mnie nie trzeba zbytnio namawiać do powyższych powieści, bo z przyjemnością je poznam.
Mam na półce fartowny pech i chciałabym się za niego jak najszybciej zabrać. Książki o których piszesz również mam ochotę przeczytać, dzięki za inspirację 😉
Miałam okazję czytać "Czy ten rudy kot to pies" i muszę przyznać, że całkiem podobała mi się. Teraz zabrałam się za "Fartowny pech" i okaże się, jakie wrażenie na mnie wywrze. 🙂
"Lilith" to książka O. Rudnickiej której jeszcze nie czytałam, wszystkie inne już tak i bardzo przypadły mi do gustu 🙂
Miałam okazję przeczytać dzieło Rudnickiej, jednak nie wyszło. Pewnego razu dam autorce drugą szansę i zobaczę jak sprawy się potoczą. 🙂
Nie znam jeszcze twórczości tej autorki, ale bardzo chciałabym to nadrobić 🙂
Ostatnio coraz częściej spotykam się z twórczością tej pani.
Naprawdę mam na nią ochotę!
Rudnicka jest na liście moich autorek "do poznania" 😉 Mam nadzieję, że uda mi się to w najbliższej przyszłości 😉
Jeszcze nic nie czytałam tej autorki, widzę, że koniecznie powinnam zapoznać się jej twórczością 🙂
Po przeczytaniu książki ,,Zacisze 13" mam pewien uraz do tej autorki. Książka mi się nie spodobała i boję się sięgnąć po inne, więc na razie nie skuszę się na pozycje prezentowane przez ciebie.