Kilka słów o fabule
Vhalla wyrusza na wojnę jako własność Cesarstwa Solaris. Jest pierwszą Kroczącą z Wiatrem od wielu, wielu lat i może być kluczem do wygrania walki, którą prowadzi cesarz. Wydarzenia z poprzedniej części bardzo się na dziewczynie odbiły i musiała zmienić całe swoje życie. Po szybkim szkoleniu, wraz z wojskiem, cesarzem, następcą tronu, młodszym księciem oraz Czarnym Legionem, do którego sama należy.
Vhalla musi stawić czoła Senatowi (a jego członkowie mają nadzieję, iż dziewczyna zginie podczas wojennej wyprawy) cesarzowi oraz swojej przeszłości.
Fascynująca moc wiatru
Uczynienie mocy wiatru najrzadszą było niezwykle ciekawym zabiegiem. Autorki decydują się na nadanie tego tytułu mocy ognia, ziemi, a nawet wody, a ten żywioł pomijają. Zaczynając „Upadek ognia”, miałam nadzieję, że autorka rozwinie historię Cesarstwa Solaris, a także przeszłość Kroczących z Wiatrem. Jednak, gdy już zaczynało robić się ciekawie, na scenę wkraczała główna bohaterka, to wszystko zwalniało i robiło się niesamowicie nudne. To samo mogę zarzucić akcji, która w wielu momentach książki, miała okazję potoczyć się ciekawie i dodać powieści trochę emocji i dreszczyku. Oczywiście, to bohaterka była w centrum wydarzeń, ale gdyby okazała się mądrzejsza, wszystko byłoby o wiele ciekawsze. Niejednokrotnie odniosłam wrażenie, że autorka nie miała pomysłu, jak przeskoczyć z punktu A do punktu B i niestety, wielu wątków nie rozwinęła.
(Nie)dorosła bohaterka
Najwięcej do zarzucenia mam Vhalli. W „Przebudzeniu powietrza”, gdy ją poznałam, miałam nadzieję, że trafiłam na bohaterkę silną, mądrą, która nie podejmuje pochopnych decyzji, jednak już druga połowa książki pokazała, że bardzo się myliłam. O ile jestem w stanie zrozumieć problemy Vhalli, które wynikają z tego, co ją spotkało i w czym uczestniczyła, to jednak dziewczyna ma chęć robić z siebie ofiarę losu. Podejmuje pochopne decyzje, żeby nie powiedzieć, że wręcz idiotyczne. Wyciąga wnioski, które nijak nie odnoszą się do danej sytuacji, a w dodatku jest niesamowicie bezbarwna. Yarl gdzieś zatraciła ten swój pazur. Nie mogłam zapałać do niej sympatią, a obserwując jej decyzje, miałam ochotę potrząsnąć nią i wziąć się w garść. Jej zachowanie podczas marszu wojsk, gdy zachowywała się, jak rozpuszczona księżniczka spowodowało, że z trudem przebrnęłam przez większość lektury.
Aldrik to typ bohaterka, którego uwielbiam – mroczny, skryty, niesamowicie silny. Wiem, że można tak poprowadzić akcje, że mężczyzna się zakochuje, ale nie robią się z niego ciepłe kluski. W tym przypadku podobnie, jak Vhalla, Aldrik stał się bezbarwny i niesamowicie łagodny. Po pewnym czasie bez entuzjazmu obserwowałam rozwój ich relacji, a pokładałam w nim spore nadzieje.
Podsumowanie
Chociaż „Upadek ognia” nie za bardzo mi się spodobał, to mam nadzieję, że tę część dotknął syndrom drugiego tomu. Z chęcią sięgnę po kolejny, bo jestem ciekawa rozwoju wypadków oraz intryguje mnie system magiczny w całej serii. W głębi serca będę skrywać nadzieję, że Vhalla się, kolokwialnie mówiąc, ogarnie, i stanie a wysokości zadania.