„Tam gdzie rodzi się zazdrość” Edyta Świątek | Priorytety się zmieniają?
TAM GDZIE RODZI SIĘ MIŁOŚĆ | TAM GDZIE RODZI SIĘ ZAZDROŚĆ
Tam gdzie rodzi się miłość przeczytałam kilka lat temu. I dostałam wszystko to, czego oczekiwałam – lekką, niewymagającą powieść, w którą wsiąkłam. Może nie ambitna, ale idealna na odstresowanie się. Czego chcieć więcej? Na pewno kontynuacji! I jeżeli nawet długo na nią czekałam, to niestety, odłożyłam lekturę Tam gdzie rodzi się zazdrość aż do tej pory. Z racji tego, że wyczytuje moje zapasy z półki, jeden wieczór poświęciłam na poznanie dalszych losów Darii i Marka.
O ile akcja pierwszej części toczy się w malowniczych i pięknych Bieszczadach, to akcja Tam gdzie rodzi się zazdrość przenosi nas do Krakowa, gdzie Marek zabiera swoją świeżo poślubioną małżonkę. I chociaż wszystko na pierwszy rzut oka wygląda pięknie, to młodzi nie są szczęśliwi. Nie darzą się zaufaniem, a Marek uważa, że Daria w końcu go zostawi. Stara się zapewnić jej wszystko, co do szczęścia może być jej potrzebne, ale nie zawsze mu się to udaje. Zwłaszcza, że jego porywczy charakter nie raz i nie dwa daje o sobie znać.
Niestety, Daria i jej brat nadal nie uporali się z demonami przeszłości. Chociaż ich wroga już nie ma, to ktoś nadal grozi rodzeństwu i szczęściu rodziny Hajdukiewiczów. Czy uda im się wyjść cało z tej opresji? Czy czarne chmury nadal wiszą nad domem Hajdukiewiczów?
Próbowałam sobie przypomnieć wrażenia z lektury pierwszej części. Dużo emocji – pozytywnych w większości, z wyjątkiem uczuć, jakie wywołał u mnie Marek. Bardzo go nie polubiłam. Dążąc do spełnienia swoich celów nie patrzył na środki, jakich będzie musiał użyć. W drugiej części wcale się nie zmienił. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Daria, która miała wiele wątpliwości, zdecydowała się wyjść za mąż, a potem trwała w tym związku, chociaż sama widziała jego wady. Owszem, starała się zachowywać jak idealna małżonka, ale coś nadal mi w ich relacji nie grało. Dodatkowo, strasznie zaczęła mnie irytować podczas lektury. Autorka swoją bohaterkę wykreowała w pierwszej części na osobę rozważną, która kocha swoją rodzinę i jest gotowa zrobić wszystko dla jej dobra. W Tam gdzie rodzi się zazdrość miałam wrażenie, że niektóre priorytety Darii uległy zmianie.
Druga część duologii Edyty Świątek ma zupełnie inny klimat. O ile osadzenie akcji w Bieszczadach, nad Soliną bardzo mi się podobało, to przeniesienie jej do Krakowa aż tak mnie nie zainteresowało. Podejrzewam, że tło wydarzeń znacznie wpłynęło na odbiór przeze mnie tej historii – o wiele lepiej czułam się jako czytelnik w Bieszczadach, niż w mieście.
Czy druga część ma same wady? O nie – autorka wprowadziła tyle emocji do swojej powieści, zwrotów akcji, momentów, które mrożą krew w żyłach i niesamowicie zaskakują, że nie sposób się przy tej lekturze nudzić. Czasami miałam wrażenie, że jest tutaj o wiele więcej smutków, złości, tajemnic niż w Tam gdzie rodzi się miłość. Momentami było tego aż za dużo, ja czułam zmęczenie, ale nie wątpię, że innym czytelnikom taka emocjonująca lektura przypadnie do gustu w stu procentach. Tam gdzie rodzi się zazdrość czyta się bardzo szybko, jeden wieczór czy noc w zupełności wystarczy.
Nie wiem czy inaczej odebrałabym tę książkę gdybym przeczytała ją zaraz po lekturze pierwszej części. Na ten moment moje uczucia są bardzo mieszane. Tam gdzie rodzi się zazdrość nie przypadła mi do gustu.