„W linii prostej” Damien Boyd
Jake Fayter uwielbiał wspinaczkę wysokogórską i był w tym bardzo dobry. Uwielbiał – bo podczas jednej z wycieczek odpadł ze skały i spadł. Okazuje się, że Jake popełnił banalny błąd, co jest to niego bardzo niepodobne. Mężczyzna zawsze wszystko planował szczegółowo, był dokładny i nie pozwoliłby sobie na upadek z tak błahego powodu. Jednak policja obstaje przy swoim, a pogrążeni w żałobie rodzice Jake’a zwracają się do jego przyjaciela z młodości – komisarza Nicka Dixona, który był również partnerem wspinaczkowym Faytera. Mężczyzna decyduje się nieformalnie zgłębić w śledztwo i dowiedzieć, czy śmierć przyjaciela była przypadkiem czy wypadkiem. Dixon nie spodziewa się, w jakie sprawy przyjdzie mu się zgłębić i do jakich wniosków dojdzie.
Podobno na Zachodzie przygody komisarza Nicka Dixona budzą wielki entuzjazm i ma on wielu fanów. W Polsce ukazał się do tej pory pierwszy tom – W linii prostej – który pozwala poznać czytelnikom komisarza. Czy zaciekawił mnie na tyle, abym sięgnęła po kolejne tomy przygód Nicka Dixona?
Mam bardzo mieszane uczucia co do W linii prostej. Spodziewałam się książki bardziej trzymającej w napięciu, bardziej mocnej, bardziej szokującej. Czytając, odniosłam wrażenie że autor nie zadał sobie zbytniego trudu aby lepiej zagłębić się w psychikę bohatera, jego przeszłość; lepiej rozbudować tło wydarzeń, zaczepić o pobocznych bohaterów, którzy od czasu do czasu przewijają się przez kolejne strony powieści. Autor skupił się na komisarzu Nicku Dixonie, ale nie wystarczająco. Z jednej strony przedstawia nam pewnego siebie komisarza, który nie boi się pouczać prowadzącego śledztwo, ale z drugiej nie wiemy o nim niemal nic. Jako bohater nie wzbudził u mnie żadnych emocji, co jest dużym minusem podczas lektury.
Nie umniejszam reasrchowi autora co do wspinaczek – tutaj bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, używał fachowego słownictwa, nie pomylił się w nazwach sprzętu, a co najważniejsze – wszystko tak przedstawił czytelnikowi, że nawet kompletny laik mógł zrozumieć o czym mowa i nie była to dla niego czarna magia. Również konstrukcja intrygi, zbrodni okazała się intrygująca, a wszystkie tajemnice, które w toku śledztwa wyszły na jaw nie były nudne. Jednak ja oczekiwałam trochę więcej szczegółów i trochę więcej emocji, bo tych spotkałam naprawdę bardzo mało. Niemal wcale. Czytając, zamiast ogromnej ciekawości, przyśpieszonego bicia serca, chęci poznania całej historii niemal na raz, to się niesamowicie nudziłam. Podejrzewam, że niejeden czytelnik odrzuciłby lekturę już przy pierwszych kilku stronach.
W linii prostej zapowiadało się ciekawie i byłam zaintrygowana zarówno całą serią jak i bohaterem. Niestety, zawiodłam się. Książka ma potencjał, ale niewykorzystany, nad czym bardzo ubolewam. Nie wiem, czy sięgnę po kolejne tomy przygód komisarza Nicka Dixona – może kiedyś, z ciekawości, czy autor poradził sobie z rozbudowaniem bohaterów, tła.
Za możliwość przeczytania książki dziękuje Wydawnictwu Editio!