Czy książka to relikt?
Tekst ma charakter humorystyczny i nie ma na celu obrażania nikogo. Przedstawia tylko mój pogląd na sposób traktowania i postrzegania książek.
Nie zaginaj rogów. Nie łam grzbietów. Nie pij i nie jedz przy czytaniu. Miej czyste ręce. Uważaj na książkę jak na oko w głowie. Nie stawiaj jej w pobliżu czegoś, co mogłoby ją zabrudzić. Najlepiej, aby książka przez cały czas wyglądała jak świeżo kupiona. Naklejka? Czyść okładkę cały dzień, tak, aby nie widać było śladu. Boisz się odcisków palców na swoim nowym, wychuchanym egzemplarzu – najlepiej czytaj w rękawiczkach. Sterylnych. Nie pozwól książce się zakurzyć. Czytaj tak, aby nie załamać grzbietu. A jeżeli pomyślisz żeby cokolwiek zaznaczyć w swoim egzemplarzu długopisem, markerem czy nawet ołówkiem to nie zasługujesz na to, aby ją mieć. A jeżeli jest to niemal niemożliwe – gimnastykuj się i męcz. A jeżeli książka się popsuje? Kartki wypadną? Krzycz i popadnij w rozpacz. Naprawdę.
A ja mam w poważaniu takie chuchanie i dmuchanie na książkę.
Seria Harrym Potterze, książki mojego dzieciństwa, które pożyczałam wszystkim, aby mogli poznać historię młodego czarodzieja, a ja sama czytałam ją trylion razy rozpada się. Niemal każdy tom. Okładki są poprzyklejane, a Zakon Feniksa, ulubiona część mojej siostry jest posklejana cała, a i tak trzeba przy czytaniu jej uważać żeby nie popsuła się dalej. Na egzemplarzu Igrzysk Śmierci widnieją odciski palców moje, siostry, mamy, kuzynki, koleżanki. Wszystkich tych, którzy ten egzemplarz mieli w swoich łapkach. Gdy odkładam książkę na bok i nie mam pod ręką niczego zaginam róg. Tak samo robi moja mama, siostra, ciocia czy kuzynka. Jeżeli kupię książkę z naklejką z ceną ona nic a nic mi nie przeszkadza – jest na książce i nie męczę wujka Google, aby znalazł mi szybki i skuteczny sposób na pozbycie się jej i śladów kleju. Podczas czytania nie martwię się łamaniem grzbietów – liczy się treść, a jeżeli mam męczyć się, aby przeczytać całą książkę dokładnie bez najmniejszego zagięcia, to ja dziękuje za takie czytanie. Kiedyś próbowałam nie złamać grzbietu i chociaż książka była ciekawa, ale gdy ją wspominam to fabuła zostaje zepchnięta na dalszy plan. Pamiętam tylko moją irytację, gdy starałam się doczytać linijkę do samego końca. Lubię umilać sobie lekturę jakimś smakołykiem, kawą, herbatą czy kakao i nie martwię się o egzemplarz książki.
I czasami czuje się jako ta gorsza. Bo na wszystkich forach książkowych do których należę co chwilę napotykam się na posty o zaginaniu rogów, łamaniu grzbietów, jedzeniu i piciu przy lekturze. Gdy czytam komentarze napotykam same odpowiedzi karcące, że nigdy nic przenigdy. I znudziło mi się odpisywanie, bo odsetek osób, które myślą tak samo jak ja jest nikły. Gdy byłam mała, mama nauczyła mnie że po książce powinno być widać że jest czytana. Egzemplarz nienagannie czysty wydaje się być nudny i nieciekawy. Moja ciocia ma takie samo podejście i nie rozpacza jeżeli czymś książkę pobrudzi. Zaginam rogi aby wiedzieć gdzie zakończyłam czytanie i wcale mi to nie przeszkadza. Nie traktuje książki jak relikt, obiekt skarlany, bo inaczej niemal przez cały czas musiałaby się znajdować w szklanej gablocie, bez dostępu do kurzu czy powietrza, które przecież też jest zanieczyszczone.
I niech wam nie nasuwa się namyśl widok biblioteczki, półek książkami tak zniszczonymi, że są niemal w strzępach. Nie. Moje książki owszem są posklejane, mają połamane grzbiety i pozaginanie rogi, czy są nawet pobrudzone, ale jeżeli coś takiego mi się zdarzy nie rozpaczam. Ostatnio udało mi się zakupić mój własny egzemplarz Służących Kathrin Stockett za przewrotną cenę 8 złotych. Dlaczego tak tanio? Książka do nowych nie należy, ma troszkę zniszczoną okładkę, pozaginane rogi i stempel biblioteczny. I wcale mi to nie przeszkadza. Bo liczy się treść, a nie wygląd. I chociaż patrzę na okładki, estetyczność to staram się nie po nich oceniać książkę. Coraz częściej poszukuje na aukcjach internetowych starych, zapomnianych egzemplarzy i odkładam je na półkę. I sięgam po nie. I nie przeszkadza mi że przeszły przez ileś tam dłoni, mają podpisy. Bo takie książki oprócz historii spisanych mają w sobie historię nieopisaną, którą na zawsze pozostaje nieodgadniona.
No, coś w tym jest 😉 Ja rogów nie zaginam, na książki chucham, bo je szanuję moje rzeczy i lubię, kiedy mi długo służą (np. koszulki, które nosiłam jeszcze w liceum ;)). Ale moje ukochane książki, jak chociażby saga o Wiedźminie, się rozpadają, bo były czytane przez kilka osób i to wiele, wiele razy. A i książkami z antykwariatów nie pogardzę. Na święta, zamiast kupować sobie świeżutkie i nowe egzemplarze, postanowiliśmy zaszaleć w antykwariacie – prawdziwa radocha, chociaż książeczki trochę zakurzone i stare. Ale teraz mają nowy dom 🙂
Ważne, by lektura książki była przyjemnością. A czy ktoś je przy czytaniu, pije czy też zagina rogi to jego prywatna sprawa.
Rogów nie zaginam, ale ołówkiem zaznaczam. Trochę mi szkoda, jak sobie uszkodze egzemplarz, ale tak mam że wszystkim, nie jest to wynikiem kultu książki 😉
Hmmm zastanawiam się co napisać…
Rozumiem Twoje podejście i w sumie Harry Potter ma chyba taką domenę, że rozpada się bardzo szybko od zaczytania. W mojej bibliotece egzemplarze są już tak rozsypane, że trzeba uważać, aby nie pogubić kartek, jednak wcale nie zraża to czytelników do ich wypożyczania 🙂
Zaczytana książka, to dobra książka 😀
Chociaż pracując w bibliotece muszę to powiedzieć: niektóre zachowania czytelników wołają o pomstę do nieba 🙁 Bo co zrobić, gdy ktoś wychodzi z biblioteki z nową książką, a wraca z całkowicie zniszczoną… zalaną nieznanymi substancjami? Tylko ubytki zostają, bo nikt więcej jej nie ruszy 🙁
Także jestem za tym aby nie pić niektórych napojów czytając, jeżeli nie kontroluje się za bardzo czy wlewa się do buzi czy na książkę :p
Pozdrawiam 🙂
Lubię książki z duszą, ale takie, które z "naturalnej" starości się takie stały. Sama nie mam serca zaginać rogów ani nic z tych rzeczy. Dla mnie egzemplarz, który wygląda jak nowy nie jest nudny, wręcz przeciwnie – widać, że siego szanuje i dba. Lubię, gdy moje książki wyglądają nieskazitelnie, jestem perfekcjonistką.
W sumie cię rozumiem. Jednak nienawidzę tego, gdy komuś pożyczę książkę, a on ją niszczy. okej, ja to mogę zrobić, bo to moje "dziecko", ale jednak wolałabym,. aby ktoś inny szanował moją własność.
Pozdrawiam i zapraszam na świateczny konkurs! każdy ma szanse 🙂 http://polecam-goodbook.blogspot.com/2016/12/swiateczny-konkurs-wygraj-365-dni.html
A mi też jakoś szczególnie nie przeszkadza, kiedy książka trochę się zniszczy. Fajnie, kiedy rogi i grzbiet są zagięte, gdzieś pojawi się plamka od kawy, a odcisków palców na okładce nie da się zliczyć. Tak jak napisałaś, to tworzy pewną historię, wtedy ta książka staje się dosłownie MOJA. Oczywiście szczególnie szanuję książki z biblioteki czy pożyczone od kogoś, żeby potem nie było, ale o swoje już się tak nie martwię. Są moje i chcę, żeby przeze mnie były naznaczone. Tak jak Harry Potter, którego "zakon feniksa" (co jest z tą piątą częścią, haha?) dosłownie połamała się na pół XD Ale dzięki temu można poznać, że to świetna książka przeczytana milion razy 😀
Pozdrawiam,
BOOK MOORNING
A ja Ci powiem, że takie zagięcia, plamy, odciski palców… To wszystko tworzy wspomnienia. Widać, że książkę czytano nie raz, widać, że ktoś lubił ją czytać.
Nienawidzę ludzi, którzy swoje powieści traktują jak coś, czemu należy oddawać cześć. Na półce, często za szkłem, nikomu nie pozwalają ich dotykać.
A ja mam je po prostu ustawione. Tryliard razy się przykurzą, zabrudzą, ale dla mnie to nie stanowi problemu. Wygląd wizualny treści nie zmienia. 😉
Pozdrawiam,
Izzy z Heavy Books
Kurczę, a ja właśnie nie lubię zniszczonych książek. Ale to chyba wynika z mojego usposobienia, bo jestem raczej z osób porządkowych. Niemniej jednak sądzę, że książka jest własnością czytelnika i o ile jest to jego własna książka, a nie pożyczona, to może robić z nią co tylko chce. Jedni lubią, kiedy po książkach widać, że były czytane, inni wolą żeby wyglądały estetycznie i delikatnie się z nimi obchodzą. 😉
Piję i jem, czytając, nie mam z tym problemu. Jestem jednak nieustępliwa, jeśli chodzi o łamanie grzbietów, czy zagninanie rogów. Od tego są zakładki. Byle karteczkę można włożyć, tak samo jeśli chodzi o grzbiety. Zazwyczaj książki złożone są w taki sposób, że nie trzeba ich rozwalać. Nie lubię zniszczonych książek, bo choć oczywiście ważniejsza jest treść, nie chcę po prostu czegoś, co sobie kupiłam, niszczyć 🙂
Inną sprawą jest, że nie lubię nikomu pożyczać swoich książek, ot po prostu. Niemniej, każdy ma prawo do swoich małych przyzwyczajeń i odchyleń i nikt z tym nie powinien czuć się gorszy 🙂
Dbam o książki (np. nie wyobrażam sobie zaginania rogów i nie lubię połamanych grzbietów). ale też nie wpadam w panikę, gdy coś mi się z książką stanie. Zdarza mi się np. czytać na przystanku w czasie mżawki, więc mam takie książki, którym kartki się lekko pofalowały. 😉
Lubię książki, po których widać, że są czytane. Nie mówię tu o celowym niszczeniu (bo i takie sytuacje się zdarzają), ale o widocznym użytkowaniu. Fakt faktem – jeśli książka jest bardzo gruba, lepiej użyć zakładki, ale to po to, żeby można było dłużej z książki korzystać. Jem i piję podczas czytania, czytam w autobusach, na przystankach, w łóżku. Każdy czyta tak, jak lubi. Ważne, żeby sprawiało mu to przyjemność. Każdy ma też swoje przyzwyczajenia, co jest jego prywatną sprawą 😉
Niszczę książki przy czytaniu. W sumie to inne rzeczy (ubrania, zeszyty, torby) też. Wszystko niszczę. W domu uczono mnie, żeby o książki dbać, ale niewiele to dało. Teraz najczęściej czytam w drodze – tramwaj, autobus. Lektura non stop wkładana i wyciągana z torebki nie wygląda zbyt pięknie po jakimś czasie.
Rogów co prawda nie zaginam celowo, ale niechcący już tak. 😉