„Listy z dziesiątej wsi” Agnieszki Olszanowskiej, czyli jak miłość skończyła się na worku z mąką.
Piękna, spokojna, malownicza wieś. Małe, można by rzec ukryte miejscowości, mają swoje tajemnicze miejsca, o których wiedzą tylko miejscowi, a i to nie wszyscy. Niemal każda z małych wiosek, mijanych w czasie codziennej drogi do pracy, ma swoje urokliwe tajemnice, które zaparłyby nam dech w piersiach. Moja także. Dlatego lubię sięgać po książki polskich autorów, którzy akcje swoich powieści osadzają w mało znanych miejscowościach, wioskach, osadach i szukać podróżniczych inspiracji. Do Listów z dziesiątej wsi Agnieszki Olszanowskiej podeszłam z dużymi oczekiwaniami. Tajemnica z przeszłości, zdradzona współczesnym w listach i gorący romans między dwójka bohaterów i wszystko odbywające się w polskiej wsi spowodowało, że oczekiwałam lektury od której nie będę mogła się oderwać.
Beata zostaje zdradzona przez męża, który wyjeżdża za granicę i zostawia ją samą, z dwoma synami, masą problemów i bez grosza przy duszy. Najbliższa rodzina uciekiniera nic nie wie, a wszystkie oskarżenia kierowane są do kobiety, która coraz bardziej zaczyna tracić grunt pod nogami. Gdy w końcu wydaje się że osiągnęła dno, jej młodszy syn, przejęty stanem mamy dzwoni po wujka, który zabiera dzieci jak i Beatę na wieś, do jej rodzinnego domu, z którym kobieta wiąże wiele, wspaniałych wspomnień. Bohaterka musi rozpocząć nowe życie, wziąć się w garść i być przykładem dla swoich dzieci. Beata dostaje prace w budce z Fast foodami, która należy do ich sąsiada i razem z nim odkrywa tajemnice ukrytą w listach.
Myślałam, że książka idealnie wpasuje się w mój gust czytelniczy. Taka mała saga rodzinna, idealna do czytania w sierpniowe, chłodne dni (nie powinnam takich słów łączyć, no ale pogoda lubi płatać ostatnimi czasy figle). Niestety, moja irytacja z każdą kolejną stroną rosła, moja brew unosiła się coraz wyżej w przypływie zdziwienia, a niekiedy i zażenowania. Co mi się w tej książce nie spodobało?
Głównie bohaterka. Z początku starałam się ją zrozumieć, że czuje się zrozpaczona po zdradzie męża, ale nie mogłam pojąć, jak może zostawiać dzieci, małe bezbronne dzieci, zdane same na siebie. Z tego co słyszałam, to dzieci są siłą napędową kobiety. Ale okej, mogłaby się czuć rozbita, wpaść w depresję. Miałam nadzieję że przyjazd do rodzinnego domu spowoduje, że kobieta stanie na nogi, zajmie się synami i wróci do normalnego życia. I tak się stało – Beata znalazła pracę, zaczęła troszczyć się o dom i włączyła się w renowacje pięknego, starego parku, z którym wiążą się jej najpiękniejsze wspomnienia z lat młodości. I czasami pewne irytujące zachowania (nie będę ich tutaj opisywać) powodowały, że miałam ją kompletnie dość, nadal starałam się ją jakoś zrozumieć, ale z każdą jej wypowiedzą moja niezadowolenie rosło. Źle czytało się książkę, w której bohaterka każde swoje zdanie kończy wykrzyknikiem. I to nie w czasie kłótni, ale normalnej, pierwszej rozmowy z koleżanką z pracy. Znacie przypadku gdzie główna bohaterka
Na odbiór tej książki nałożył się także dziwny wątek miłosny. Owszem, wydawać by się mogło że mężczyzna i kobieta po przejściach mogą nawzajem zaleczyć swoje zranione serca, stać się dla siebie przyjaciółmi i kolejną miłością i spędzić ze sobą resztę życia. Ale jakoś nie potrafiłam wciągnąć się w tą miłosną przygodę. W dodatku styl autorki spowodował, że książkę czytało mi się naprawdę długo i ciężko, pomimo małego formatu.
Książkę ratują w moich oczach listy, które odnaleźli dwójka bohaterów i czytając je sobie, poznali historię babci Beaty i księdza Stanisława. Takie wątki w książce bardzo mi się podobają i są najlepszą stroną takich powieści i filmów.
Zakończenie mnie zaskoczyło – autorka, kończąc swoją historię dała nadzieję na dalszą część i pozwoliła spojrzeć na bohaterów trochę inaczej. Obok tytułowych Listów z dziesiątej wsi to kolejna, dobra strona książki.
Powieść Agnieszki Olszanowskiej mi nie przypadła do gustu. Piękna okładka skrywała treść, która nie przypadła mi do gustu. Książka miała spory potencjał i mam nadzieję że kolejna książki autorki będą o wiele lepsze.
Za książkę dziękuje Wydawnictwu Prószyński i S-ka!
Początkowo mnie zaintrygowałaś, ale teraz… Sama już nie wiem.
Szkoda, że tak Cię rozczarowała, bo fabuła zapowiadała się naprawdę dobrze.
Najgorsze co może być, kiedy główny bohater działa na nerwy i nie za bardzo go lubimy. Sama nie znoszę takich sytuacji, bo wtedy książkę czyta się o wiele gorzej i dłużej. Chociaż fabuła wydaje się naprawdę ciekawa, nie wiem, czy sięgnęłabym po nią, jeśli miałabym tracić nerwy na dziwne zachowania Beaty. A ja już sobie wyobrażam, jakie to były zachowania i chociaż nie czytałam, to podejrzewam, że nie polubiłabym jej. No ale kto wie, może mnie akurat by wciągnęło, każdy ma w końcu inne gusta, prawda? 🙂
Pozdrawiam, dodaję do obserwowanych i serdecznie zapraszam na mojego nowego bloga z recenzjami 🙂
http://www.planeta-recenzji.blogspot.com
Zapowiadało się kuszaco, jednak ta bohaterka z tymi wykrzyknikami… sama nie wiem 😉
Książka totalnie nie dla mnie, bo ja znowu nie lubię tych wszystkich książek o ucieczkach na wieś po zdradzie męża itd. ;/ No i widzę, że Tobie też się ta pozycja totalnie nie spodobała, więc tym bardziej będę omijała ją z daleka.
Pozdrawiam,
Amanda Says
Skończyłam czytać ją wczoraj i też nie jestem w pełni zadowolona, liczyłam na dużo więcej.
Ja na chwilę obecną za ten tytuł podziękuję 😉
Ja sobie ją daruję 😉 Jakoś w ogóle mnie do niej nie ciągnęło, już od początku 🙂
Zastanowię się jeszcze.
Okładka jest śliczna, ale chyba podaruję sobie lekturę. Chyba, że znajdę w bibliotece.
I przepraszam jeśli się czepiam, ale nie za bardzo rozumiem o co chodzi w tym zdaniu "Znacie przypadku gdzie główna bohaterka"?
Chyba jednak sobie odpuszczę :/ Piękna okładka to nie wszystko :/